Powoli otworzyłam powieki.
W pierwszej chwili przeszło mi przez myśl, że trafiłam do piekła, ale biały sufit rozwiał tą obawę.
Syknęłam z bólu, gdy chciałam się poruszyć. Wszystko mnie bolało.
- Leż – dobiegł mnie cichy głos. – Odpocznij trochę.
Udało mi się przekrzywić głowę kawałek w bok, ale i tak skrzywiłam się przez ból.
- S-Satoru? – szepnęłam.- Co ty tu…A w ogóle gdzie jesteśmy? Co to za miejsce?
- Przepraszam Akemi – spuścił wzrok a do mnie dotarło, gdzie mnie przyniósł.- Wiem, że źle zrobiłem, ale…
-Nie – urwałam go.- Dobrze zrobiłeś. Ja i tak nie miałam już dokąd wracać a przynajmniej mogłam pomóc tobie…
- I tak przepraszam…Jestem żałosny, co? – mruknął ponuro.- Muszę pracować dla vexosów, jak nisko upadłem…
- Nie, nie jesteś żałosny – wymusiłam lekki uśmiech.- Raczej bardzo odważny.
-Odważny? Jestem tchórzem…- spojrzał na mnie załamany. Naprawdę było mi teraz przykro.
- Wcale nie. Może wykonywanie poleceń vexosów nie jest najlepszą…Em…pracą, ale dzięki temu pomożesz swojej mamie. Mam nadzieję, że wyzdrowieje.
- Dziękuję – spojrzał na mnie z nadzieją.- Tylko ty mnie nie osądzasz i nie oskarżasz, jesteś naprawdę dobrą osobą.
- Nie, nie jestem – mruknęłam smutno.- Zrobiłam wiele złego.
- Jak każdy. Ale w przeciwieństwie do niektórych, zrobiłaś także wiele dobrego – uśmiechnął się do mnie.- I żałuję, że nasza znajomość powstała na takich beznadziejnych warunkach, w przeciwnym razie byłbym chyba najszczęśliwszym człowiekiem, mając taką przyjaciółkę, ale zdaję sobie sprawę, że na taką przyjaźń z twojej strony nie zasługuje.
- Nie jestem taka wspaniała…- czułam, że łzy napływają mi do oczu.
- Każdy popełnia błędy…I wiem, że ja mojego pewnie już nigdy nie naprawię, ale chciałbym chociaż trochę ci pomóc, więc…- poczułam, że położył coś na mojej dłoni.- Wróciłem po nią i wziąłem ją dla ciebie.
Zamknęłam dłoń a po kształcie poczułam, że to bakugan.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się lekko.- Z nią będzie mi łatwiej.
- To ja dziękuję. A teraz wybacz – wstał i ruszył do wyjścia.- Muszę już iść.
- Rozumiem. Do zobaczenia…kiedyś… – szepnęłam.
Pokiwał głową i wyszedł.
-W-wyrocznio? – zapytałam cicho i otworzyłam dłoń. Bakugan natychmiast się otworzył.
- Akemi?! Nic ci nie jest?! Co się stało?! Gdy Satoru cię znalazł byłaś w okropnym stanie! Zresztą, teraz wcale nie wyglądasz lepiej…
- No wiesz, jak się prawie umarło, to ciężko jest wyglądać jak aktorka z filmów…- mruknęłam ponuro.
- Ale co się stało?!
Udało mi się tak ułożyć, żeby na nią spojrzeć.
- Wiesz, skoro ktoś chciał mojej śmierci, to może powinnam była umrzeć…- szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach.
- Nie opowiadaj mi tu głupot, tylko mów, CO SIĘ STAŁO!
- Powiedziałam prawdę.
- Jaką prawdę?
- O vexosach, o raportach, o byciu wtyczką! Powiedziałam Ace’owi, ale Shun też słyszał…
- Co oni na to? – zapytała cicho, wyczuwając mój zły stan psychiczny.
- Jak to co?! Ace się wkurzył, jeszcze chyba nigdy go takiego nie widziałam. On…Uderzył mnie kulą darkusa, był naprawdę wściekły…Powiedział, że nie chce już się ze mną przyjaźnić…
- A Shun?
- A S-Shun…- zaczęłam już łkać na wspomnienie rozczarowanego i udręczonego spojrzenia czarnowłosego.- Shun p-powiedzia-ał, ż-że…j-już nie jeste-eśmy pa-a-arą, bo mi n-nie u-ufa…Nie d-dziwi-ię mu s-się, a-ale to t-t-tak ba-a-ardzo b-boli…
- Spokojnie Akemi, spokojnie. Może da się wszystko jakoś naprawić…
- N-nie da! Z-zawio-odłam i-ich w-wszy-ystkich! Na d-dodatek o-okazało s-się, że n-nie ma ża-a-adnego r-rodzieństwa!
- Co?! Nie ma? Czyli…
- P-przez amnezję d-dałam sobie w-wmówić, że mam r-rodzeństwo…- starałam się opanować. Nie chciałam się rozsypać choć wiedziałam, że to i tak nieuniknione. – I j-jeszcze ta dziewczyna…
-Jaka dziewczyna? – bakugan zapytał podejrzliwie.
- Ostatnio p-prześladowała mnie w s-snach…- zabrałam dłonie i spojrzałam na Wyrocznię.- Wygląda t-tak jak ja…Tylko…N-nie wiem…Nie jest mną. Jest z-zła, zimna, o-okrutna…A teraz w l-lesie, złapała mnie za rękę i…
- I?
- I poczuła-am straszny ból…Czułam ż-że…umieram…- wytłumaczyłam a bakugan milczał.- Ale dalej żyję…N-nie wiem co w takim razie zrobiła.
- A dobrze się czujesz? – zapytała po chwili.
- Wiesz, czuję się raczej fatalnie, wszystko zawaliłam. Wszystko, rozumiesz? Nie mam już nic …- jęknęłam i wybuchnęłam płaczem.- J-jestem beznadziejna!
- Nie, nie jesteś. I masz jeszcze mnie, nigdy cię nie zostawię…- Wyrocznia szepnęła i opadła na moje dłonie.- Bez względu na to, jak źle będzie, nie opuszczę cię. Musisz wierzyć w lepsze jutro, tak jak wierzyłaś kiedyś.
- T-tak, a-ale kiedyś w-wierzyłam, że w ogóle b-będzie jakieś j-jutro! – przytuliłam ją do siebie po czym położyłam się na boku i skuliłam. Wiedziałam, że łzy nic mi nie pomogą a będą mnie tylko oczy boleć, ale nie mogłam ich już zatrzymywać.
Coś we mnie pękło.
Nie płakałam, bo byłam słaba. Płakałam, bo za długo byłam silna.
Teraz odczułam wszystkie swoje porażki, kłamstwa, nieudane i niewłaściwe ruchy które wykonywałam. W tym momencie miałam tylko Wyrocznię po swojej stronie i cały świat przeciwko.
Zaczęłam żałować, że pojawiłam się w życiu wojowników. Gdybym tego nie zrobiła, nigdy być może nie poznałabym równie wspaniałych przyjaciół, ale też nigdy nie mogłabym ich zawieść i skrzywdzić. Wolałabym, żeby byli szczęśliwi. Nawet, jeżeli byliby szczęśliwi beze mnie.
Nie wiem, ile tak płakałam, czas przestał mieć dla mnie znaczenie.
W końcu byłam już tak zmęczona, że nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam odpływać do krainy snów.
***
Mój koszmar rozpoczął się, gdy się obudziłam.
Gdy spałam, nie czułam.
Nie czułam smutku, załamania, bólu, znikały wszystkie wspomnienia, zarówno te dobre jak i te złe…
A gdy się obudziłam, wszystko do mnie wróciło.
To przygnębienie i zimno, które czułam w środku.
Leżałam tak trochę w bezruchu, nie widziałam najmniejszego celu we wstawaniu.
Bo po co?
W pewnym momencie drzwi się otworzyły i do środka wszedł…Ja naprawdę mam pecha…Hydron.
- Och, śpiąca królewna się obudziła! – zaśmiał się kpiąco już na wstępie, patrząc na mnie z wyższością.- Cóż, królewna wygląda fatalnie!
- Czego chcesz? – mruknęłam ponuro. Nie miałam ochoty ani siły na jego gierki.
- Wiesz, tak się zastanawiam, czy nadal należysz do ruchu oporu? – uśmiechnął się drwiąco na co ja zamarłam. Skąd mógł wiedzieć?
- A co cię to interesuje? – prychnęłam.- Od kiedy tak przejmujesz się moją osobą?
- Bo tak sobie pomyślałem…
- Nie myśl. Nie wychodzi ci! – warknęłam zirytowana. Nie dość, że ogółem byłam ledwo żywa, to jeszcze brakowało mi rozpieszczonego księcia, żeby mnie dobił.
- Dlaczego nie chcesz mi odpowiedzieć? – zmrużył oczy, nadal uśmiechając się złośliwie.
- A dlaczego to tak cię interesuje? – podniosłam się na rękach, żeby móc lepiej na niego spojrzeć.
-Bo jeżeli nie należysz już do ruchu oporu, to wiesz co to znaczy? – zamarłam.- Że zostałaś moją własnością. I od tej pory będziesz już jedną z nas. Jedną z vexosów. A skoro tak jest, to znaczy, że będziesz wykonywać moje polecenia.
- Nie będę jednym z twoich kundli – syknęłam.- Jeżeli myślisz, że możesz mnie sobie wytrenować, to się mylisz.
- Będziesz jednym z moich kundli, jak to poetycko ujęłaś. I będziesz robić to, co ci każę, rozumiemy się?
W pierwszej chwili chciałam się mu postawić, powiedzieć ‘ nie’, zerwać się na nogi. Przewrócić go i stąd wybiec, ale…Ale coś mnie zatrzymało.
Może to, że nawet gdybym stąd uciekła, a zacznijmy od tego, że nie wiem gdzie jestem, to i tak nie miałabym dokąd pójść. Jaki był sensu ponownego buntu, skoro i tak wszystko sprowadzało się do mojego upadku? Myślałam, że jestem już na dnie, że gorzej nie będzie.
Ale jest.
Bo jestem jedną z vexosów, jedną z tych, których tak nienawidziłam i przeciwko którym tak wytrwale walczyłam.
Jak nisko trzeba upaść?
Zrezygnowana pokiwałam głową. Nie chciało mi się już walczyć. Nie miałam na to siły. Od tamtej nocy coś się we mnie zmieniło.
- Dobra dziewczynka – blondyn uśmiechnął się triumfalnie, po czym wstał.- Wstawaj i doprowadź się do ładu. Skoro jesteś teraz po naszej stronie, pomożesz nam uruchomić system zniszczenia. Czekam przed pokojem.
Posłusznie skinęłam głową karcąc się za to w myślach. Czułam się po prostu podle, że się na to godziłam, tym samym przecząc samej sobie jeśli chodzi o argument ‘ nie będę twoim kundlem’, bo właśnie zgodziłam się wykonać polecenie. Hydron wyszedł a ja popatrzyłam na Wyrocznię.
- Co ja robię?- szepnęłam przerażona. Bakugan natychmiast się otworzył.
- Akemi, po prostu rób co każą, do czasu aż zbierzesz siły i…
- I co? – urwałam ją po czym zaśmiałam się gorzko.- I zorganizuję jakąś jednoosobową rebelię? Może ucieknę? Tylko dokąd, co?
- Zawsze jest jakieś wyjście, tylko my nie umiemy go dostrzec! To twoje słowa! Twoje motto! Coś wymyślimy…
- Nic nie wymyślimy, tu nie ma nic do myślenia – warknęłam i ruszyłam w stronę łazienki.- Przegrałam. I jako przegrana, muszę znieść swoje upokorzenie i karę. Nie będę już się przeciwstawiać. Przegrałam, nie mam już nic do gadania. Żałuję tylko, że rzeczywiście mnie nie zabili. To byłoby łatwiejsze. Lepsze od tego uczucia upokorzenia i cierpienia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz